Architektoniczny SŁOWNIK lat 90. – część I

Jak rozmawiać o warszawskiej architekturze lat 90.? Przychodzimy z pomocą! Oto pierwsza część słownika, zbierającego najważniejsze pojęcia, które podsumowują to, co działo się na stołecznych ulicach w czasach transformacji systemowej.

Autorka: Aleksandra Stępień-Dąbrowska

Zdjęcie przedstawiające kamienicę osiedla Wilanówek przy ulicy Cypryjskiej.
fot. Aleksandra Stępień-Dąbrowska

architektura grubo ciosana

Określenie pomocne w opisie budowlanych dokonań transformacji – przekorna odpowiedź na pogląd, że projektowaniem w latach 90. rządziła radość, gdy po czasach twórczego zastoju, normatywów i ograniczeń można było sobie wreszcie porzeźbić ołówkiem. Tymczasem wiele budynków oddanych do użytku w pierwszej połowie dekady jeśli przypomina rzeźby, to raczej takie wyciosane mało wysublimowanym narzędziem. Ich kształty są uproszczone, jakby od linijki. Zamiast imitować znajome formy i motywy, jedynie je sugerują. Takie jest np. osiedle Wilanówek, które tworzy wrażenie malowniczej przestrzeni historyzującej, prawie nie operując historyzującym detalem. Choć geometryzacja i aluzyjność były chętnie stosowanymi narzędziami z pola postmodernistycznych praktyk, w polskich realiach czasem ciężko było odróżnić, kiedy pozostają wyborem, a kiedy stają się koniecznością dla wyrażenia czegokolwiek na elewacji. Budynki „grubo ciosane” rodzą pytania, gdzie kończy się architektoniczna kreacja, a gdzie zaczynają dochodzić do głosu ekonomiczne i technologiczne trudności, z jakimi mierzyli się ówcześni projektanci i inwestorzy.    

fot. Maciej Leszczełowski

architektura „a mi się podoba”

Filozofia budowania spopularyzowana w latach 90., charakterystyczna przede wszystkim dla architektury mieszkaniowej. Jej wizualizacjami mogą być zarówno turbo-dworki, rodowe rezydencje zlecane przez nadwiślańskich Ludwików Bawarskich, jak i rodzinne siedziby tworzone metodami – nomen omen – chałupniczymi. Potencjalne znaki rozpoznawcze: wieża, kolumny, tralki, gipsowe cuda i wszystko, co akurat sprzedawał lokalny skład budowlany. Spoiwem architektonicznej wizji jest inwestorska riposta: „a mi się podoba”, rzucana za każdym razem, gdy jakiś arbiter elegancji próbuje ustawić realizację na półce z kuriozami. Architektura spod znaku „a mi się podoba” stanowi źródło ciekawych i pouczających historii o gustach, oddolnych motywach budowania i możliwościach realizacyjnych w czasach transformacji ustrojowej, gdy to, co kilka dekad wcześniej było jedną z inspiracji dla postmodernistycznych przewartościowań na Zachodzie – architektura bez architekta – w Polsce stało się niekończącym narodowym projektem.     

fot. Maciej Leszczełowski

budynki-kameleony

Obiekty, które padły ofiarą gwałtownej modernizacji, nakazującej krytycznie patrzeć na ich formy i unowocześniać je – do tego stopnia, że nie wiadomo, czy to jeszcze oryginały czy już swoje własne podróbki. Przymus transformowania sprawił, że budynki-kameleony kamuflują swoją tożsamość, ukrywają się za opakowaniem w zamyśle lepiej pasującym do nowej rzeczywistości. Taką kurację odmładzającą aplikowano przede wszystkim architekturze powojennej, o modernistycznym rodowodzie, jednak w opinii wielu ówczesnych obserwatorów jej efekty bardziej przypominały nieudaną operacją plastyczną. Badaczka Marta Leśniakowska nazwała te praktyki wulgarnym elewacjonizmem, a wśród kontrowersyjnych przykładów wymieniało się nową błękitną elewację akademika Riviera i błyszczące brązowe okładziny na fasadzie Domu Pod Sedesami. Co ciekawe, kameleonizacja architektury zatoczyła koło i dziś sporo najntisowych realizacji upiększanych jest z podobną finezją (wysokościowiec Central Tower zakamuflował łososiową kratownicę granatową okleiną, a Atrium A zyskało szklane lizeny).

fot. Magdalena Bryk

dekada spektaklu

Hasło-wytrych, wyjaśniające, czemu lata 90. potrafią stać się obiektem fascynacji – transformacyjna dekada była dekadą spektaklu. Budynki-torty i szklane pałace łączyła silna potrzeba indywidualizowania, bycia „jakimiś”, ogrywania w przeróżny sposób pojęcia reprezentacyjności. Architektura lat 90. wciąż szukała, kamuflowała się, udawała odrobinę lepszą, niż w rzeczywistości była. Warszawskie ulice zapraszały do podróży w czasie i przestrzeni. Pojawiały się budynki udające dawne czynszowe kamienice albo klasycystyczne rezydencje. Biurowce przybierały formę transatlantyków, hotele ubierały się w wiedeńską secesję, a domy jednorodzinne mogły przypominać angielskie rezydencje, neogotyckie zamki lub staropolskie dworki. Huczne otwarcia kolejnych obiektów przyciągały ministrów, lokalnych oficjeli, ówczesne gwiazdy i zwykłych mieszkańców miasta. Najsłynniejszą z takich fet była inauguracja pierwszego stołecznego McDonald’sa, ale z przytupem oddawano do użytku także Atrium A (defilada szwedzkiej kawalerii) czy Prima Court (koncert Justyny Steczkowskiej w kosmicznych dekoracjach). Ten budowlany karnawał nie był jednak wolny od ciągłej walki z postem, który w transformacyjnym przypadku oznaczał konstruowanie z wciąż jeszcze ograniczonego zestawu klocków i tak, by zmieścić się w excelowej tabelce inwestora.

fot. Tomasz Kubaczyk

jakby luksusowo

Powiedzenie, którego dwuznaczność doskonale podsumowuje czasy transformacji ustrojowej. W filmie „Galimatias, czyli kogel-mogel II” Barbara Wolańska, grana przez Ewę Kasprzyk, mówi na widok mieszkania Kasi słynne słowa: „Marian, tu jest jakby luksusowo!” Problem w tym, że dom Kasi wcale aż tak luksusowy nie był – ot, zadbany, dobrze wyposażony, ale na  pewno nie pełen drogich sprzętów w stylu „rokokoko” i bez basenu (jak choćby w  rezydencji prezesa Nowaka z serialu „Tygrysy Europy”). W słowie „jakby” zawiera się zapowiedź tego, co stanowi cechę charakterystyczną transformacyjnej dekady: rozdźwięku między tym, co chciano osiągnąć, o czym marzono, a tym, co ostatecznie było możliwe. Projektowaniem rządziły lokalne problemy, które sprawiały, że nowe budynki mogły się wydawać „zachodnie”, ale w rzeczywistości ta „zachodniość” okazywała się secondhandowa, lekko zużyta (patrz zasada wiecznie zaciągniętego hamulca). Samo pojęcie luksusu dopiero zyskiwało właściwą definicję. W czasach transformacji dla jednych mogło ono oznaczać gipsowe lwy przed wjazdem na posesję lub efektowne wnętrza CH Panorama, dla innych było po prostu podniesieniem komfortu życia, gdy przestrzeń wokół siebie można wreszcie zaprojektować według indywidualnych potrzeb (lub kaprysów). Myśląc kategoriami „jakby luksusowości”, grodzone enklawy mieszkaniowe – z ochroniarzem i własnym miejscem parkingowym – warto zestawić z rzeczywistością stołecznych ulic. Blichtr ówczesnej architektury jest świetną anegdotą, ale krzywe chodniki, łóżka polowe wzdłuż reprezentacyjnych ulic, natłok komunikatów reklamowych i wysoka przestępczość są czymś, co mocniej zbliża do prawdy o latach 90. – a na pewno odziera z bezrefleksyjnej nostalgii.    

fot. Aleksandra Stępień-Dąbrowska

kalamburowość

Jedna z podstawowych cech dekady spektaklu. Miasto stawało się wielką planszą do gry w skojarzenia, której reguły zmieniały się w zależności od fantazji architektów i inwestorów. Lata 90., jak chyba żaden inny okres, zachęcały do używania wyobraźni w konfrontacji z ówcześnie projektowaną architekturą. Czasem kalamburowość bywała wtórna – jak w przypadku biurowca Nautilus, gdy inwencja dziennikarska ochrzciła obiekt syczącym gadem o błyszczącym cielsku, co niekoniecznie było ambicją jego autorów. Częściej jednak nadawanie realizacji cech wielkoskalowego kalamburu odbywało się świadomie. Przykładem takiego budynku-gadżetu była wyburzona już Centrala Banku Gospodarki Żywnościowej. Architekci przebudowali dawny budynek fabryczny na kształt szklanego okrętu, ze statecznikiem i niby-relingami, który dumnie sunął przez przemysłową Wolą, aż w zeszłym roku ostatecznie zawinął do portu. Najntisowe pojmowanie reprezentacyjności uosabia także siedziba firmy Zepter. Może i warszawskie lata 90. nie podarowały nam obiektów tej skali co biurowiec w kształcie kosza piknikowego dla The Longaberger Company w Newark, ale budynek-czajnik to też nie przelewki.

Tekst powstał na zamówienie Fundacji Nowej Kultury Bęc Zmiana i po raz pierwszy został opublikowany w „Notesie Na 6 Tygodni” nr 142 (lipiec-wrzesień 2022).